I nie chodzi o cukierki, tylko o rude, które lecą jak grad wprost pod stopy.
Kasztanki, kasztany, żołędzie, liście, listeczki, szyszki - raj. Jesień powoli chyli się ku słotom i deszczom, ale kolorowe kulki i jaja zostaną u nas w domu przez całą zimę.
Kasztany potrafią zamienić się nie tylko w ludziki, żołnierzyki, długoszyje żyrafy i skarlone hipopotamy. Kasztany są ziarnami zbóż, śniegiem (mamo, kiedy zacznie padać śnieg?), trawą do koszenia (!), żwirem...
Mnie zadziwia ich różnorodność - choćbyśmy mieli w domu już 90, zawsze znajdziemy nowy, który jest tak piękny, tak wyjątkowy - że żal go tak zostawić w trawie...
Kasztany błyszczą, rozwijają zmysł dotyku, wzroku, uczą nazywania kolorów i odróżniania odcieni. Są delikatnie lepkie i pofałdowane. Bywają jak tarka szorstkie i wilgotne jak rosa. Lub jesienna mgła.
Są idealne manualnie - dają możliwość wbijania w nie malutkimi paluszkami wykałaczek, zapałek, robienia dziurek korkociągiem, budowania piramid, nakładania czapek, sprawdzania, co mają w środku, zdejmowania skórki, by powstała krowa-łaciata. Można je także próbować zgnieść, wciągnąć do odkurzacza i słuchać, jak grzechocze w rurze, dotknąć językiem i sprawdzić, czy jest gorzki (nie język, ale kasztan. Może w środku jest gorzki?).
Po kasztanach płynnie przechodzi się do orzechów - tych dużych włoskich i tych małych laskowych. Tych bardziej wilgotnych i tych całkiem już wysuszonych. Mamo, posłuchaj, jak chrupie. Mamo, czy mogę sam rozłupać? Mamo, ten jest twardy, rozgnieć mi.
Żołędzie to zupełnie inna para kaloszy. Wszystkie wydają się takie same, równie równe i tak samo jasnobrązowe. Każdy z nich ma czapkę i pod stopą pęka w taki sam sposób. Noszą w sobie tylko jedno pytanie: czy można mnie zjeść?
my zrobiliśmy konio-kota z kasztanów, zapałek i plasteliny :) niestety długo nie przetrwał ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam po odbiór nominacji: http://maaa-ma.blogspot.com/2012/11/blogowa-zabawa.html
OdpowiedzUsuńOluszkaPee, dziękuję!
OdpowiedzUsuń