Przeczytałam Doulę, literaturę dla kobiet, jak to mówią, ale dobrą. Dobrą, bo oprócz fabuły mówi też o emocjach i o odnajdywaniu siebie.
I zaczęłam się zastanawiać, ile z nas wie, czego chce.
Ile z nas dąży do tego, co chce.
I która z nas potrafi wiele poświęcić, by stać się tym, kim chce?
Jak się ma dzieci, to nie ma czasu na myślenie, a jak zaczynasz uciekać myślami gdzieś daleko, to zaraz Cię czujna mała rączka sprowadzi na ziemię i wyszepcze: "Mmmm, lubię mamy nooos" i opatuli rączkami wokół swojej głowy małej, która doskonale wie, czego chce.
I może to jest właśnie klucz? Gdybyśmy nie musieli się w życiu naginać do naszych rodziców, nauczycieli, przyjaciółek, to może byłoby nam teraz łatwiej? Robilibyśmy to, co chcemy, a nie to, czego oczekują od nas inni.
A z tego wynika, że może wystarczy dać dzieciom absolutną wolność, by mogły być szczęśliwe?
środa, 21 listopada 2012
poniedziałek, 12 listopada 2012
Nominuję do nagrody!
Dziś spotkał mnie wielki zaszczyt. Właśnie (możecie to sprawdzić w komentarzu do poprzedniego posta) otrzymałam od OluszkaPee nominację do nagrody
Zasady zabawy:
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
Odpowiadam na pytania:
1. O czym najczęściej myślisz budząc się rano?
Albo o pracy albo o dziecku. Chyba że czeka mnie coś ekscytującego lub wyjątkowego :-)
2. Cieszysz się tym, co masz, czy martwisz tym, czego Ci brak?
Cieszę się tym, co mam. Nawet małe sukcesy potrafią mnie napędzać przez kilka dni. A potem planuję, co będzie, gdy już będę mieć/wiedzieć/ będę gdzieś itd. To taka całożyciowa huśtawka.
3. Czy masz czasami ochotę wysłać swoje dziecko "w kosmos"?
Nie, mam ochotę sama wyjechać i wrócić dopiero po kilku dniach ;-)
4. Macierzyństwo bez lukru czy oblane słodką czekoladą?
Macierzyństwo bez słodyczy, z dużą dawką wiedzy, by móc wybrać, co mi pasuje. Tak, bywam zmęczona. Bywam też bardzo szczęśliwa.
5. Czujesz się spełniona, jako kobieta?
Co to znaczy, jako kobieta? Jestem człowiekiem, który się spełnia.
6. Masz pasję, którą z powodzeniem realizujesz?
Mam pasji kilka i podążam za hasłem Rób to, co kochasz!
7. O czym marzysz mamo?
O gromadce dzieci i kominku, o wielkich podróżach, o spokoju ;-)
8. Kiedy ostatnio zrobiłaś coś tylko dla siebie?
Zdarza mi się to, gdy zamykam się wieczorem w łazience i udaję, że muszę tam być, a w rzeczywistości czytam książki - uwielbiam to!
9. Twój mąż to Twój przyjaciel?
Podobno tak się nie da. Tak.
10. Jaki jest Twój najlepszy sposób na relaks?
Wanna pełna wrzątku i książka oraz spotkania ze znajomymi w dużej grupie, w której czuję się bezpiecznie i wielu z nich ma duże poczucie humoru - można śmiać się całą noc :-)
11. Czy gdybyś mogła cofnąć czas, coś byś w swoim życiu zmieniła?
Jest coś, co bym zmieniła. Ale nauka z tego duża, więc właściwie nie wiem :-)
A teraz ja mam nominować 11 blogów:
wswieciezyrafy.blogspot.com
i tu w zasadzie mi się kończy repertuar.
Nie czytam wielu blogów, nie znam blogosfery, kiedyś nadrobię, na razie piszę dla siebie i mam mnóstwo innej pracy.
Czytam OluszkęPee i bardzo lubię jej spostrzeżenia, czytam także parę blogów ojców, bo mają ciekawe spojrzenie na rzeczywistość.
Chyba muszę skapitulować i przerwać ten łańcuszek, choć wydał mi się bardzo, bardzo fajny!
Wybaczycie???
sobota, 13 października 2012
Kasztanki
I nie chodzi o cukierki, tylko o rude, które lecą jak grad wprost pod stopy.
Kasztanki, kasztany, żołędzie, liście, listeczki, szyszki - raj. Jesień powoli chyli się ku słotom i deszczom, ale kolorowe kulki i jaja zostaną u nas w domu przez całą zimę.
Kasztany potrafią zamienić się nie tylko w ludziki, żołnierzyki, długoszyje żyrafy i skarlone hipopotamy. Kasztany są ziarnami zbóż, śniegiem (mamo, kiedy zacznie padać śnieg?), trawą do koszenia (!), żwirem...
Mnie zadziwia ich różnorodność - choćbyśmy mieli w domu już 90, zawsze znajdziemy nowy, który jest tak piękny, tak wyjątkowy - że żal go tak zostawić w trawie...
Kasztany błyszczą, rozwijają zmysł dotyku, wzroku, uczą nazywania kolorów i odróżniania odcieni. Są delikatnie lepkie i pofałdowane. Bywają jak tarka szorstkie i wilgotne jak rosa. Lub jesienna mgła.
Są idealne manualnie - dają możliwość wbijania w nie malutkimi paluszkami wykałaczek, zapałek, robienia dziurek korkociągiem, budowania piramid, nakładania czapek, sprawdzania, co mają w środku, zdejmowania skórki, by powstała krowa-łaciata. Można je także próbować zgnieść, wciągnąć do odkurzacza i słuchać, jak grzechocze w rurze, dotknąć językiem i sprawdzić, czy jest gorzki (nie język, ale kasztan. Może w środku jest gorzki?).
Po kasztanach płynnie przechodzi się do orzechów - tych dużych włoskich i tych małych laskowych. Tych bardziej wilgotnych i tych całkiem już wysuszonych. Mamo, posłuchaj, jak chrupie. Mamo, czy mogę sam rozłupać? Mamo, ten jest twardy, rozgnieć mi.
Żołędzie to zupełnie inna para kaloszy. Wszystkie wydają się takie same, równie równe i tak samo jasnobrązowe. Każdy z nich ma czapkę i pod stopą pęka w taki sam sposób. Noszą w sobie tylko jedno pytanie: czy można mnie zjeść?
Kasztanki, kasztany, żołędzie, liście, listeczki, szyszki - raj. Jesień powoli chyli się ku słotom i deszczom, ale kolorowe kulki i jaja zostaną u nas w domu przez całą zimę.
Kasztany potrafią zamienić się nie tylko w ludziki, żołnierzyki, długoszyje żyrafy i skarlone hipopotamy. Kasztany są ziarnami zbóż, śniegiem (mamo, kiedy zacznie padać śnieg?), trawą do koszenia (!), żwirem...
Mnie zadziwia ich różnorodność - choćbyśmy mieli w domu już 90, zawsze znajdziemy nowy, który jest tak piękny, tak wyjątkowy - że żal go tak zostawić w trawie...
Kasztany błyszczą, rozwijają zmysł dotyku, wzroku, uczą nazywania kolorów i odróżniania odcieni. Są delikatnie lepkie i pofałdowane. Bywają jak tarka szorstkie i wilgotne jak rosa. Lub jesienna mgła.
Są idealne manualnie - dają możliwość wbijania w nie malutkimi paluszkami wykałaczek, zapałek, robienia dziurek korkociągiem, budowania piramid, nakładania czapek, sprawdzania, co mają w środku, zdejmowania skórki, by powstała krowa-łaciata. Można je także próbować zgnieść, wciągnąć do odkurzacza i słuchać, jak grzechocze w rurze, dotknąć językiem i sprawdzić, czy jest gorzki (nie język, ale kasztan. Może w środku jest gorzki?).
Po kasztanach płynnie przechodzi się do orzechów - tych dużych włoskich i tych małych laskowych. Tych bardziej wilgotnych i tych całkiem już wysuszonych. Mamo, posłuchaj, jak chrupie. Mamo, czy mogę sam rozłupać? Mamo, ten jest twardy, rozgnieć mi.
Żołędzie to zupełnie inna para kaloszy. Wszystkie wydają się takie same, równie równe i tak samo jasnobrązowe. Każdy z nich ma czapkę i pod stopą pęka w taki sam sposób. Noszą w sobie tylko jedno pytanie: czy można mnie zjeść?
środa, 26 września 2012
Lista marzeń
Kobiety w większości mają taką dziwną cechę, że jak bardzo czegoś chcą, to... milczą.
Nie wyjawi, bo się wstydzi.
A co powie - jak nie wyjdzie?
No? Co wtedy?
Szwedy.
Aby być szczęśliwym i się spełniać, trzeba się trochę nastarać. Na początek rachunek sumienia. Co takiego mogłoby się wydarzyć, o czym sobie czasami skrycie myślę. Wybrać jedną rzecz - trudne. No bo faktycznie tyle jest marzeń!
Ale stworzyć listę, która ma 123 pozycje? Też trudne?
Wystarczy zacząć, potem się okazuje, że jakoś idzie. Bo nagle przypominają nam się wszystkie nasze marzenia, wzdychnięcia, popatrywania, o których już dawno zapomnieliśmy w niemówieniu.
No to start!
Zdajcie relację, do ilu udało Wam się dojść!
Nie wyjawi, bo się wstydzi.
A co powie - jak nie wyjdzie?
No? Co wtedy?
Szwedy.
Aby być szczęśliwym i się spełniać, trzeba się trochę nastarać. Na początek rachunek sumienia. Co takiego mogłoby się wydarzyć, o czym sobie czasami skrycie myślę. Wybrać jedną rzecz - trudne. No bo faktycznie tyle jest marzeń!
Ale stworzyć listę, która ma 123 pozycje? Też trudne?
Wystarczy zacząć, potem się okazuje, że jakoś idzie. Bo nagle przypominają nam się wszystkie nasze marzenia, wzdychnięcia, popatrywania, o których już dawno zapomnieliśmy w niemówieniu.
No to start!
Zdajcie relację, do ilu udało Wam się dojść!
sobota, 22 września 2012
Taka zwykła mama nie z telewizji...
Pani z mięśniami, jakby nic innego w życiu nie robiła, tylko ćwiczyła, mówi mi, że mam schudnąć w miesiąc po porodzie.
Sławna aktorka, która ma trzy nianie, babcię na miejscu i kucharkę opowiada o tym, jak wspaniałe jest macierzyństwo.
Ginekolog rozprawia o tym, że jak nie daj boże moje dziecko wyjdzie z cesarki, to od razu umrze.
A gdzie - ja się pytam - w tym wszystkim moje emocje? Moje "chce mi się" lub "dziś mi się nie chce"? Moje trudy, brak kasy, mąż w pracy do późna, spalony garnek i depresja poporodowa?
Daliśmy się zwariować. Idealna mama. Przykład dla całej rodziny. Szczupła, ubrana, zabawna, w pełnym make-upie, oczytana, na bieżąco z kinem i prasą codzienną. W nocy karmi dziecko, rano robi mężowi śniadanko, wieczorem ma ochotę na seks.
Nie pije, nie pali, nie przeklina (modelowanie!). Nie oddycha?
Kto mi każe chudnąć i tyć, kiedy ja mam ochotę w spokoju wejść w siebie i moją relację z nowonarodzonym?
Kto mi każe karmić piersią, gdy nic z moich starań nie wyszło?
Kto mi każe rodzić naturalnie, gdy natura zagraża mojemu życiu lub życiu mojego dziecka?
I potem wychodzą te świadome, oczytane matki z bólem, z brakiem szacunku do siebie, z żalem, w żałobie.
A powinny się cieszyć! Nie udało się urodzić, dziecko się nie przecisnęło przez kanał rodny - no to co z tego? Może nie będzie się chciało ubierać, ale moja relacja nadal będzie dobra, bo ja nadal będę mu śpiewać do poduszki to samo, co śpiewałam do brzuszka, będę go przytulać i dotykać. I nikomu nic do tego.
Nie udało się karmić piersią. Próbowałam. Tak, byłam w poradni laktacyjnej, nie poddałam się ot tak. Nie wyszło. I co? Wykarmię moje dziecko butelką, bo tak też się da!
Jestem gruba. Mam brzuch jak stąd na Karaiby - i co? Teraz idę się wyspać.
Jutro poćwiczę :-)))
Sławna aktorka, która ma trzy nianie, babcię na miejscu i kucharkę opowiada o tym, jak wspaniałe jest macierzyństwo.
Ginekolog rozprawia o tym, że jak nie daj boże moje dziecko wyjdzie z cesarki, to od razu umrze.
A gdzie - ja się pytam - w tym wszystkim moje emocje? Moje "chce mi się" lub "dziś mi się nie chce"? Moje trudy, brak kasy, mąż w pracy do późna, spalony garnek i depresja poporodowa?
Daliśmy się zwariować. Idealna mama. Przykład dla całej rodziny. Szczupła, ubrana, zabawna, w pełnym make-upie, oczytana, na bieżąco z kinem i prasą codzienną. W nocy karmi dziecko, rano robi mężowi śniadanko, wieczorem ma ochotę na seks.
Nie pije, nie pali, nie przeklina (modelowanie!). Nie oddycha?
Kto mi każe chudnąć i tyć, kiedy ja mam ochotę w spokoju wejść w siebie i moją relację z nowonarodzonym?
Kto mi każe karmić piersią, gdy nic z moich starań nie wyszło?
Kto mi każe rodzić naturalnie, gdy natura zagraża mojemu życiu lub życiu mojego dziecka?
I potem wychodzą te świadome, oczytane matki z bólem, z brakiem szacunku do siebie, z żalem, w żałobie.
A powinny się cieszyć! Nie udało się urodzić, dziecko się nie przecisnęło przez kanał rodny - no to co z tego? Może nie będzie się chciało ubierać, ale moja relacja nadal będzie dobra, bo ja nadal będę mu śpiewać do poduszki to samo, co śpiewałam do brzuszka, będę go przytulać i dotykać. I nikomu nic do tego.
Nie udało się karmić piersią. Próbowałam. Tak, byłam w poradni laktacyjnej, nie poddałam się ot tak. Nie wyszło. I co? Wykarmię moje dziecko butelką, bo tak też się da!
Jestem gruba. Mam brzuch jak stąd na Karaiby - i co? Teraz idę się wyspać.
Jutro poćwiczę :-)))
piątek, 21 września 2012
listopadowa zaduma we wrześniu
Ostatnio było o rozłące, dziś o śmierci.
Bo czasem zdarza się coś, co nagle każe nam się zastanowić.
Kładziesz się z ostatnią myślą o tym i wstajesz, a Twoje myśli znów w tym temacie.
I potem próbujesz pracować, ale nie wychodzi.
Bawić się z dziećmi, ale nie daje się zbyt łatwo.
Bo ktoś umarł i przewartościował wszystko.
Bo z perspektywy śmierci całe nasze życie, starania i zabiegi pośpieszne tracą sens.
Bo chciałoby się powiedzieć - było dobrze - a nie zawsze można.
Zastanawiam się, jak odnieść to do naszych dzieci, co im powiedzieć i jak ubogacić nasze wspólne życie.
Jak to zrobić, by każda nasza minuta miała sens.
Jak się bawić, gdzie chodzić, czym zajmować...
No i jeszcze ta wieczna rezygnacja z siebie wszystkich matek. Bo oto mam dziecko, więc nie zjem malin, niech dziecko zje. Nie spotkam się z koleżanką, bo dziecko potrzebuje matki. Nie kupię nowego płaszcza, bo dziecku trzeba kurtkę o rozmiar większą niż w zeszłym roku.
I jak to wypośrodkować, by być szczęśliwym, a w obliczu śmierci powiedzieć - było dobrze?
Bo czasem zdarza się coś, co nagle każe nam się zastanowić.
Kładziesz się z ostatnią myślą o tym i wstajesz, a Twoje myśli znów w tym temacie.
I potem próbujesz pracować, ale nie wychodzi.
Bawić się z dziećmi, ale nie daje się zbyt łatwo.
Bo ktoś umarł i przewartościował wszystko.
Bo z perspektywy śmierci całe nasze życie, starania i zabiegi pośpieszne tracą sens.
Bo chciałoby się powiedzieć - było dobrze - a nie zawsze można.
Zastanawiam się, jak odnieść to do naszych dzieci, co im powiedzieć i jak ubogacić nasze wspólne życie.
Jak to zrobić, by każda nasza minuta miała sens.
Jak się bawić, gdzie chodzić, czym zajmować...
No i jeszcze ta wieczna rezygnacja z siebie wszystkich matek. Bo oto mam dziecko, więc nie zjem malin, niech dziecko zje. Nie spotkam się z koleżanką, bo dziecko potrzebuje matki. Nie kupię nowego płaszcza, bo dziecku trzeba kurtkę o rozmiar większą niż w zeszłym roku.
I jak to wypośrodkować, by być szczęśliwym, a w obliczu śmierci powiedzieć - było dobrze?
poniedziałek, 10 września 2012
Rozstania
Już wiem, po co są rozstania.
Są po to, by zacieśnić relację. Aktywna mama wyjechała bez dziecka. Sama, daleko, na całe cztery dni.
I co? I nic, dziecko było bardziej gotowe niż mama i skończyło się na trzech telefonach i długim przytulaniu przez dwa dni po powrocie.
Co ma z tego mama?
Poczucie powrotu wolności - że można różne rzeczy robić także bez dziecka.
Zrozumienie, że dziecko jest już "duże". I że wypracowana wcześniej więź i poczucie bezpieczeństwa procentuje.
Satysfakcję z udanego wyjazdu i naładowane akumulatory.
Satysfakcję z dobrej relacji z dzieckiem.
I najważniejsze: tęsknota podziałała jak najlepszy akumulator. Można godzinami się bawić, nosić, przytulać, łaskotać, czytać i spać przytulonym w uścisku. Tęsknota działa jak magnes. I teraz nie da się oderwać.
Są po to, by zacieśnić relację. Aktywna mama wyjechała bez dziecka. Sama, daleko, na całe cztery dni.
I co? I nic, dziecko było bardziej gotowe niż mama i skończyło się na trzech telefonach i długim przytulaniu przez dwa dni po powrocie.
Co ma z tego mama?
Poczucie powrotu wolności - że można różne rzeczy robić także bez dziecka.
Zrozumienie, że dziecko jest już "duże". I że wypracowana wcześniej więź i poczucie bezpieczeństwa procentuje.
Satysfakcję z udanego wyjazdu i naładowane akumulatory.
Satysfakcję z dobrej relacji z dzieckiem.
I najważniejsze: tęsknota podziałała jak najlepszy akumulator. Można godzinami się bawić, nosić, przytulać, łaskotać, czytać i spać przytulonym w uścisku. Tęsknota działa jak magnes. I teraz nie da się oderwać.
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Emocje na placu zabaw
Dziś uczestniczyłam w społeczności placu zabaw nieco inaczej niż zwykle. Pokusiłam się o dwie pseudo-psychologiczne obserwacje.
Nie wiem, co na to Prawdziwi Psycholgowie, ale jeśli kiedykolwiek ktoś z Was to przeczyta, to bardzo proszę o opinię :-)
Obserwacja pierwsza:
Scena pierwsza:
Mama idzie z przodu. Je loda. Udaje, że jest spokojna. Widać z daleka, że wszytko w niej kipi. Dwa kroki za nią idzie Tata, próbuje utrzymać na oko dwulatka z blond loczkami. Blond loczki wyrywają się, jak tylko mogą i widać, że Tata ma spory problem, by utrzymać swoją "Pociechę" (czy to nie ironia z tą Pociechą? ;-)).
Mały ryczy, nikt nie próbuje go zrozumieć. Niestety, nie widziałam początku, ale domyślam się, że chodziło o koniec zabawy (a może o tego loda?). Mały siłą wyprowadzony poza plac zabaw znika z moich oczu (i uszu).
Scena druga: Mały także na oko dwulatek płacze i z bezsilności aż podskakuje: Nie chcę iść, mamo nie chcę iść, mamo nie chcę iść...
Mama mówi z poziomu swojej Mamości-wysokości (chyba bardziej do ludzi wokół niż do syna): ja wiem, że nie chcesz i wiem, że jesteś zmęczony. Chodź. Po czym skacze, jak Mały, przedrzeźnia go i się podśmiewuje. Mały ryczy.
Lekko go pociąga i prowadzi do ławki, gdzie ubiera płaczącemu buty i z pomocą starszej osoby (Babci?) zabierają Małego bez słowa, cicho sobie o czymś rozmawiając i ignorując Małego. Mały płacze, za ogrodzeniem znika z moich oczu i uszu.
Obserwacja druga:
Jaś (na oko rok i dwa miesiące) oraz Nadia (gada, jak trzylatka, wzrost dwulatki) - rodzeństwo. Z nimi Martyna, koleżanka Nadii i córka koleżanki Mamy Jasia i Nadii.
Scena trzecia: Nadia łazi za Jasiem: nie wolno Ci tu wchodzić, nie rób tak, przecież wież, że na stół się nie wchodzi, co ty robisz? Mamo, zobacz, co on robi (woła do Mamy), no, jak tak możesz.
Jaś się uderza: no widzisz, no (głos staje się miękki i zastępuje przemądrzały do bólu bolesny ton): serdeńku, nie płacz. Bolesny ton: no, gdzie idziesz, no, co ty robisz?
Scena czwarta, uczestnicy jak w scenie trzeciej: dzieci w większej grupie budują w piaskownicy ogród. Przynoszą trawki, koniczynki, gałązki i sadzą je w piasku. Martynka próbuje się bawić. Nadia komentuje. Martynka wybucha złością i depcze "ogród". Wszyscy potępiają Martynkę i mówią, że albo się bawi, albo ma stamtąd iść. Nadia się bawi.
Scena piąta, uczestnicy jak w scenie trzeciej: Martyna stoi i je jabłko, przebiega Nadia, wpada w dziewczynkę, która niechcący upuszcza jabłko. Nadia: nie wolno Ci tego jeść. Mama Nadii odwraca się: co się stało? Nadia: Martynka wyrzuciła tutaj jabłko. Mama Nadii: Martynko, trzeba wyrzucić do kosza. Nadia wyrzuca jabłko do kosza.
Martynka w ciszy odchodzi, ma bardzo kwaśną minę, próbuje się bawić na "bujawkach", ale łzy chyba tak same lecą. Mama Martynki: Córciu, jak nie umiesz się bawić, to chodźmy do domu.
Znikają z moich oczu i uszu...
Nie wiem, co na to Prawdziwi Psycholgowie, ale jeśli kiedykolwiek ktoś z Was to przeczyta, to bardzo proszę o opinię :-)
Obserwacja pierwsza:
Scena pierwsza:
Mama idzie z przodu. Je loda. Udaje, że jest spokojna. Widać z daleka, że wszytko w niej kipi. Dwa kroki za nią idzie Tata, próbuje utrzymać na oko dwulatka z blond loczkami. Blond loczki wyrywają się, jak tylko mogą i widać, że Tata ma spory problem, by utrzymać swoją "Pociechę" (czy to nie ironia z tą Pociechą? ;-)).
Mały ryczy, nikt nie próbuje go zrozumieć. Niestety, nie widziałam początku, ale domyślam się, że chodziło o koniec zabawy (a może o tego loda?). Mały siłą wyprowadzony poza plac zabaw znika z moich oczu (i uszu).
Scena druga: Mały także na oko dwulatek płacze i z bezsilności aż podskakuje: Nie chcę iść, mamo nie chcę iść, mamo nie chcę iść...
Mama mówi z poziomu swojej Mamości-wysokości (chyba bardziej do ludzi wokół niż do syna): ja wiem, że nie chcesz i wiem, że jesteś zmęczony. Chodź. Po czym skacze, jak Mały, przedrzeźnia go i się podśmiewuje. Mały ryczy.
Lekko go pociąga i prowadzi do ławki, gdzie ubiera płaczącemu buty i z pomocą starszej osoby (Babci?) zabierają Małego bez słowa, cicho sobie o czymś rozmawiając i ignorując Małego. Mały płacze, za ogrodzeniem znika z moich oczu i uszu.
Obserwacja druga:
Jaś (na oko rok i dwa miesiące) oraz Nadia (gada, jak trzylatka, wzrost dwulatki) - rodzeństwo. Z nimi Martyna, koleżanka Nadii i córka koleżanki Mamy Jasia i Nadii.
Scena trzecia: Nadia łazi za Jasiem: nie wolno Ci tu wchodzić, nie rób tak, przecież wież, że na stół się nie wchodzi, co ty robisz? Mamo, zobacz, co on robi (woła do Mamy), no, jak tak możesz.
Jaś się uderza: no widzisz, no (głos staje się miękki i zastępuje przemądrzały do bólu bolesny ton): serdeńku, nie płacz. Bolesny ton: no, gdzie idziesz, no, co ty robisz?
Scena czwarta, uczestnicy jak w scenie trzeciej: dzieci w większej grupie budują w piaskownicy ogród. Przynoszą trawki, koniczynki, gałązki i sadzą je w piasku. Martynka próbuje się bawić. Nadia komentuje. Martynka wybucha złością i depcze "ogród". Wszyscy potępiają Martynkę i mówią, że albo się bawi, albo ma stamtąd iść. Nadia się bawi.
Scena piąta, uczestnicy jak w scenie trzeciej: Martyna stoi i je jabłko, przebiega Nadia, wpada w dziewczynkę, która niechcący upuszcza jabłko. Nadia: nie wolno Ci tego jeść. Mama Nadii odwraca się: co się stało? Nadia: Martynka wyrzuciła tutaj jabłko. Mama Nadii: Martynko, trzeba wyrzucić do kosza. Nadia wyrzuca jabłko do kosza.
Martynka w ciszy odchodzi, ma bardzo kwaśną minę, próbuje się bawić na "bujawkach", ale łzy chyba tak same lecą. Mama Martynki: Córciu, jak nie umiesz się bawić, to chodźmy do domu.
Znikają z moich oczu i uszu...
piątek, 27 lipca 2012
...dopóki się nie nauczysz
motto: Gdy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat. Janusz Korczak
Droga sąsiadko,
nie będę się przedstawiać, ponieważ nie chcę, abyś skupiła się na osobie piszącej, tylko na sobie.
Zresztą nie ma znaczenia, którym jestem sąsiadem, gdyż każdy z nas wie, co się u Was dzieje. Mimochodem. Przypadkiem. Podobnie, jak każdy wie, co dzieje się u nas. I u innych sąsiadów.
Od dawna niepokoi mnie to, jak komunikujesz się ze swoimi synami. Sposób, w jaki ich wychowujesz.
Oczywiście nie wiem wszystkiego, słyszę tylko niektóre Wasze rozmowy, jednak ta część, którą słyszę napawa mnie smutkiem i lękiem.
Chciałabym, aby nasze dzieci - Twoje i moje - wyrosły na szczęśliwe, pewne siebie osoby, które potrafią kochać, stworzyć szczęśliwą relację i cieszyć się życiem.
Chciałabym, aby nasze dzieci kochały swoich rodziców i swoje dzieci.
Aby były dumne z tego, kim są i jakie są.
Aby nie bały się spojrzeć nikomu prosto w twarz, bronić swoich przekonań i poglądów.
I żeby potrafiły się śmiać.
Pragnę także, abyś zastanowiła się przez chwilę, czy krzywdzenie dzieci nie przeszkadza w tym, aby wyrosły na właśnie takich dorosłych.
Jest wiele mądrych stron internetowych, wiele wspaniałych artykułów, moja ulubiona dzielnicarodzica.pl, madrzy-rodzice.pl, strony fundacji: Dzieci Niczyje, Kidprotect - można dowiedzieć się bardzo dużo, zastanowić się, wdrożyć w życie. Warto poczytać o Korczaku, wypowiedzi Agnieszki Stein, może poszukać psychologa?
Wierzę, że uda Ci się znaleźć dobre wyjście z tej sytuacji, mądrze wybrnąć, przemyśleć i poszukać pomocy. Pomocy dla siebie, nie dla Twoich chłopców!
Może pozwolisz, że złapię Cię za rękę, jak Ty łapiesz swoje dzieci i będę Cię uczyć, jak powinnaś się zachowywać, może nawet "będę Cię biła codziennie, dopóki się nie nauczysz!".
Sąsiadka
Droga sąsiadko,
nie będę się przedstawiać, ponieważ nie chcę, abyś skupiła się na osobie piszącej, tylko na sobie.
Zresztą nie ma znaczenia, którym jestem sąsiadem, gdyż każdy z nas wie, co się u Was dzieje. Mimochodem. Przypadkiem. Podobnie, jak każdy wie, co dzieje się u nas. I u innych sąsiadów.
Od dawna niepokoi mnie to, jak komunikujesz się ze swoimi synami. Sposób, w jaki ich wychowujesz.
Oczywiście nie wiem wszystkiego, słyszę tylko niektóre Wasze rozmowy, jednak ta część, którą słyszę napawa mnie smutkiem i lękiem.
Chciałabym, aby nasze dzieci - Twoje i moje - wyrosły na szczęśliwe, pewne siebie osoby, które potrafią kochać, stworzyć szczęśliwą relację i cieszyć się życiem.
Chciałabym, aby nasze dzieci kochały swoich rodziców i swoje dzieci.
Aby były dumne z tego, kim są i jakie są.
Aby nie bały się spojrzeć nikomu prosto w twarz, bronić swoich przekonań i poglądów.
I żeby potrafiły się śmiać.
Pragnę także, abyś zastanowiła się przez chwilę, czy krzywdzenie dzieci nie przeszkadza w tym, aby wyrosły na właśnie takich dorosłych.
Jest wiele mądrych stron internetowych, wiele wspaniałych artykułów, moja ulubiona dzielnicarodzica.pl, madrzy-rodzice.pl, strony fundacji: Dzieci Niczyje, Kidprotect - można dowiedzieć się bardzo dużo, zastanowić się, wdrożyć w życie. Warto poczytać o Korczaku, wypowiedzi Agnieszki Stein, może poszukać psychologa?
Wierzę, że uda Ci się znaleźć dobre wyjście z tej sytuacji, mądrze wybrnąć, przemyśleć i poszukać pomocy. Pomocy dla siebie, nie dla Twoich chłopców!
Może pozwolisz, że złapię Cię za rękę, jak Ty łapiesz swoje dzieci i będę Cię uczyć, jak powinnaś się zachowywać, może nawet "będę Cię biła codziennie, dopóki się nie nauczysz!".
Sąsiadka
sobota, 21 lipca 2012
krótkie wieczory
Kolacja, ząbki, kąpiel, książeczka, spanie.
Uff. Teraz można spokojnie zanurzyć się w przyjemności.
No i też we wszystko to, na co nie było czasu, bo trzeba się było zająć zabawą, praniem czy zakupami.
Więc kochanie włącz film, a ja szybciutko zrobię tylko coś małego w komputerze. Dodam post na swój blog, tak, króciutki, aha, jeszcze tylko ten papier wypełnię, mhm, już kończę. I przelew dla niani, tak, tak, już idę. Włączyłeś? Aha, włącza się, to zgarnę z blatów, żeby rano jakoś było milej. Zaczekaj jeszcze chwilunię, zmywarkę włączę, no daj spokój, już idę, zobacz, wkładam orzechy i idę. Jesteś głodny? Bo ja trochę zgłodniałam, może kanapeczkę? No widzisz, kanapeczka jest dobra do filmu, wiesz co, przynieś kołdrę, jakoś tak chłodno, o, leci, fajny, o czym to? aha, ahaaaa, dobranoc.
Uff. Teraz można spokojnie zanurzyć się w przyjemności.
No i też we wszystko to, na co nie było czasu, bo trzeba się było zająć zabawą, praniem czy zakupami.
Więc kochanie włącz film, a ja szybciutko zrobię tylko coś małego w komputerze. Dodam post na swój blog, tak, króciutki, aha, jeszcze tylko ten papier wypełnię, mhm, już kończę. I przelew dla niani, tak, tak, już idę. Włączyłeś? Aha, włącza się, to zgarnę z blatów, żeby rano jakoś było milej. Zaczekaj jeszcze chwilunię, zmywarkę włączę, no daj spokój, już idę, zobacz, wkładam orzechy i idę. Jesteś głodny? Bo ja trochę zgłodniałam, może kanapeczkę? No widzisz, kanapeczka jest dobra do filmu, wiesz co, przynieś kołdrę, jakoś tak chłodno, o, leci, fajny, o czym to? aha, ahaaaa, dobranoc.
piątek, 20 lipca 2012
nie chce mi się
Dzisiaj mi się nic nie chce. To już kolejny taki dzień, chyba trzeci. Siedzę sama przed komputerem i udaję, że pracuję. Bo tak naprawdę zrobiłam niewiele...
Nie, to nie depresja. Nie jestem smutna, ani załamana, nic z tych rzeczy. Tylko po prostu się nie chce. Nawet, gdyby ktoś mi teraz włożył w rękę bilet lotniczy do Hiszpanii, to też by mi się nie chciało.
Stan, trudny do zmiany.
Kawa też nie chce pomóc.
No, jej się też nie chce...
Nie, to nie depresja. Nie jestem smutna, ani załamana, nic z tych rzeczy. Tylko po prostu się nie chce. Nawet, gdyby ktoś mi teraz włożył w rękę bilet lotniczy do Hiszpanii, to też by mi się nie chciało.
Stan, trudny do zmiany.
Kawa też nie chce pomóc.
No, jej się też nie chce...
wtorek, 17 lipca 2012
w czasie deszczu...
...dzieci zakładają kalosze.
Albo rozbierają się do naga.
Albo wchodzą do morza (jeśli akurat jest jakieś w okolicy).
Ten, kto powiedział, że się nudzą, sam się chyba nudzi! Deszcz wyzwala dziecięcą fantazję, dziecięcą beztroskę i radość. I wcale nie musi oznaczać kataru! Przeciwnie wzmacnia odporność.
Mój sposób na deszcz:
1. zdjąć dziecku buty,
2. założyć kurtkę z kapturem lub zostawić w samej koszulce,
3. wpuścić do ogródka,
4. patrzeć, jak biega, jak zagląda do rynny, jak nosi wiaderko pełne wody lub konewkę, jak się śmieje,
5. dziecko w całości wrzucić do wanny z ciepłą wodą,
6. wysuszyć.
Patrzeć na uśmiechniętą buzię dziecka - bezcenne!
Albo rozbierają się do naga.
Albo wchodzą do morza (jeśli akurat jest jakieś w okolicy).
Ten, kto powiedział, że się nudzą, sam się chyba nudzi! Deszcz wyzwala dziecięcą fantazję, dziecięcą beztroskę i radość. I wcale nie musi oznaczać kataru! Przeciwnie wzmacnia odporność.
Mój sposób na deszcz:
1. zdjąć dziecku buty,
2. założyć kurtkę z kapturem lub zostawić w samej koszulce,
3. wpuścić do ogródka,
4. patrzeć, jak biega, jak zagląda do rynny, jak nosi wiaderko pełne wody lub konewkę, jak się śmieje,
5. dziecko w całości wrzucić do wanny z ciepłą wodą,
6. wysuszyć.
Patrzeć na uśmiechniętą buzię dziecka - bezcenne!
poniedziałek, 9 lipca 2012
teraz jutro
Gdyby można było teraz wykorzystać wiedzę, którą będziemy mieli w przyszłości, to...
Dziś wiem, że zdarzenie, które miało miejsce 5 lat temu ma taki, a nie inny skutek, że decyzja podjęta 3 lata temu zaowocowała tym dobrym i tym złym, a więc opłacało się ją podjąć lub nie, że ten człowiek jest dobrym przyjacielem, mimo że 7 lat temu nie dałabym za niego funta kłaków, a tamten - przeciwnie - zawiódł na całej linii.
Gdyby można było już teraz skorzystać z wiedzy, którą nabędziemy w przyszłości, to jak by było? Pewniej, lepiej, bezpieczniej? Czy nudno i bez emocji?
Czy nie to właśnie próbujemy robić z naszymi dziećmi? Ucz się na cudzych błędach, korzystaj z mojego doświadczenia, ja wiem lepiej, bo już tyle lat przeżyłem, wiem, że mam rację, bo już niejedno widziałem.
I co? Pewniej, bezpieczniej - czy kompletnie bez znaczenia?
Dziś wiem, że zdarzenie, które miało miejsce 5 lat temu ma taki, a nie inny skutek, że decyzja podjęta 3 lata temu zaowocowała tym dobrym i tym złym, a więc opłacało się ją podjąć lub nie, że ten człowiek jest dobrym przyjacielem, mimo że 7 lat temu nie dałabym za niego funta kłaków, a tamten - przeciwnie - zawiódł na całej linii.
Gdyby można było już teraz skorzystać z wiedzy, którą nabędziemy w przyszłości, to jak by było? Pewniej, lepiej, bezpieczniej? Czy nudno i bez emocji?
Czy nie to właśnie próbujemy robić z naszymi dziećmi? Ucz się na cudzych błędach, korzystaj z mojego doświadczenia, ja wiem lepiej, bo już tyle lat przeżyłem, wiem, że mam rację, bo już niejedno widziałem.
I co? Pewniej, bezpieczniej - czy kompletnie bez znaczenia?
piątek, 6 lipca 2012
Wieczorne wyjście
Niby taka prosta rzecz - wychodzisz z domu. A tu się okazuje, że musisz się przyłożyć, postarać, poprosić partnera, umówić się wcześniej, upewnić, że On nie ma innych planów. Albo nianię. Niania też może mieć inne plany. I jeszcze kosztuje.
I nagle okazuje się, że wszyscy mogą, a mamuśka... może jakby trochę mniej. Bo jak każdy ma plany, to mamuśka musi zrezygnować, przełożyć, przemówić, przetelefonować.
Ale jak się wreszcie uda, to cały świat stoi otworem: kino, restauracja, bar. Szpilki trochę gniotą nieprzyzwyczajoną nogę, ale co tam. Wszystko da się przeżyć, bo przecież dziś mama ma wychodne! Znajomi wprawdzie nie poznają, bo "tak się dawno nie widzieliśmy" i "trudno się spotkać" - pewnie, że trudno! Jak wszyscy pracują po 18 godzin, to jak się spotkać? Czy to wina mamy, że aktywna? Że czasem wyjedzie albo popracuje?
Ale najważniejsze, że da się. Że fajnie i można tak siedzieć i gadać. Popijać ALKOHOL. Popatrzeć na ludzi, którzy żyją inaczej.
Kiedy dziecko możne zacząć zostawać w domu samo?
I nagle okazuje się, że wszyscy mogą, a mamuśka... może jakby trochę mniej. Bo jak każdy ma plany, to mamuśka musi zrezygnować, przełożyć, przemówić, przetelefonować.
Ale jak się wreszcie uda, to cały świat stoi otworem: kino, restauracja, bar. Szpilki trochę gniotą nieprzyzwyczajoną nogę, ale co tam. Wszystko da się przeżyć, bo przecież dziś mama ma wychodne! Znajomi wprawdzie nie poznają, bo "tak się dawno nie widzieliśmy" i "trudno się spotkać" - pewnie, że trudno! Jak wszyscy pracują po 18 godzin, to jak się spotkać? Czy to wina mamy, że aktywna? Że czasem wyjedzie albo popracuje?
Ale najważniejsze, że da się. Że fajnie i można tak siedzieć i gadać. Popijać ALKOHOL. Popatrzeć na ludzi, którzy żyją inaczej.
Kiedy dziecko możne zacząć zostawać w domu samo?
piątek, 22 czerwca 2012
Książki, które kaleczą
Ostatnio moje dziecko dojrzało, by zasypiać podczas czytania książek. To ogromna zmiana i dzięki niej mamy wieczorem wspólne chwile z książką. Cieszy mnie to niezmiernie, bo przecież cała Polska czyta, a my dotychczas tylko oglądaliśmy, no i 20 minut codziennie...
Wybieram literaturę współczesną. Denerwuję się na książki-prezenty, które są albo grube, albo kolorowe, albo znanych autorów, ale niestety w większości nic ciekawego w nasze życie nie wnoszą: są źle wydane, historie są płytkie i bez sensu, a ilustracje koszmarne.
Dlatego ucieszyłam się z akcji Bajki leczą-bajki kaleczą, którą zobaczyłam na portalu dzielnicarodzica.pl. Ciekawe wywiady i artykuły dają do myślenia i utwierdzają mnie w przekonaniu, że ten cały Andersen czy nawet Tuwim już się trochę zestarzał.
Zachwycają mnie Zakamarki, duża część Dwóch Sióstr, Tako. Ale zdarzają się też perełki w słabych wydawnictwach, warto być uważnym i szukać na półkach księgarń tego, co wartościowe.
Mój książkowy dekalog:
1. wybieraj historie dobrze napisane w języku polskim (lub odpowiednio: szwedzkim, angielskim czy suahili)
2. niech te dobre historie będą dobrze złożone, niech druk będzie dostosowany do wieku dziecka, niech strona będzie przejrzysta i ułatwia czytanie
3. zobacz, czy ilustracje są "jakieś", czy uwrażliwią Twoje dziecko na świat sztuki
4. zastanów się, czy historia ma sens, czy się klei, czy ma jakiś wydźwięk (niekoniecznie święty morał), czy mówi o czymś ważnym lub choćby ładnym
5. sprawdź podejście równościowe - no bo skoro ja jestem aktywną mamą, to chyba nie chcę, by moje dziecko ugrzęzło w kajdankach stereotypów? Zaklinanie dziewczynek w księżniczki, a chłopców w bohaterów jest krzywdzące i może podcinać skrzydła, tłamsić, gubić talenty
6. fajnie, jeśli książka poszerza horyzonty, pokazuje coś nowego i niezwykłego
7. dobrze, jeśli pobudza do myślenia, są w niej zagadki, odległe skojarzenia lub niebanalne porównania
8. super, jeśli rozwija wiedzę i zainteresowania
9. świetnie, jeśli przygotowuje do następnego etapu: pójścia do przedszkola, szkoły, nauki matematyki czy pierwszego wyjazdu na kolonie
10. dobra książka ROZWIJA EMOCJE - oswaja trudy, pokazuje mądre rozwiązania, daje dobre schematy postępowań lub uczy nazywania uczuć. W naszym kalekim emocjonalnie społeczeństwie to bardzo ważne. I dobrze, że są książki, które pozwalają dzieciom na ból, lęk, smutek czy przeżywanie śmierci chomika.
Wybieram literaturę współczesną. Denerwuję się na książki-prezenty, które są albo grube, albo kolorowe, albo znanych autorów, ale niestety w większości nic ciekawego w nasze życie nie wnoszą: są źle wydane, historie są płytkie i bez sensu, a ilustracje koszmarne.
Dlatego ucieszyłam się z akcji Bajki leczą-bajki kaleczą, którą zobaczyłam na portalu dzielnicarodzica.pl. Ciekawe wywiady i artykuły dają do myślenia i utwierdzają mnie w przekonaniu, że ten cały Andersen czy nawet Tuwim już się trochę zestarzał.
Zachwycają mnie Zakamarki, duża część Dwóch Sióstr, Tako. Ale zdarzają się też perełki w słabych wydawnictwach, warto być uważnym i szukać na półkach księgarń tego, co wartościowe.
Mój książkowy dekalog:
1. wybieraj historie dobrze napisane w języku polskim (lub odpowiednio: szwedzkim, angielskim czy suahili)
2. niech te dobre historie będą dobrze złożone, niech druk będzie dostosowany do wieku dziecka, niech strona będzie przejrzysta i ułatwia czytanie
3. zobacz, czy ilustracje są "jakieś", czy uwrażliwią Twoje dziecko na świat sztuki
4. zastanów się, czy historia ma sens, czy się klei, czy ma jakiś wydźwięk (niekoniecznie święty morał), czy mówi o czymś ważnym lub choćby ładnym
5. sprawdź podejście równościowe - no bo skoro ja jestem aktywną mamą, to chyba nie chcę, by moje dziecko ugrzęzło w kajdankach stereotypów? Zaklinanie dziewczynek w księżniczki, a chłopców w bohaterów jest krzywdzące i może podcinać skrzydła, tłamsić, gubić talenty
6. fajnie, jeśli książka poszerza horyzonty, pokazuje coś nowego i niezwykłego
7. dobrze, jeśli pobudza do myślenia, są w niej zagadki, odległe skojarzenia lub niebanalne porównania
8. super, jeśli rozwija wiedzę i zainteresowania
9. świetnie, jeśli przygotowuje do następnego etapu: pójścia do przedszkola, szkoły, nauki matematyki czy pierwszego wyjazdu na kolonie
10. dobra książka ROZWIJA EMOCJE - oswaja trudy, pokazuje mądre rozwiązania, daje dobre schematy postępowań lub uczy nazywania uczuć. W naszym kalekim emocjonalnie społeczeństwie to bardzo ważne. I dobrze, że są książki, które pozwalają dzieciom na ból, lęk, smutek czy przeżywanie śmierci chomika.
piątek, 30 marca 2012
o grzecznych i niegrzecznych dzieciach
To jedno z moich ulubionych pytań: czy twoje dziecko jest grzeczne?
Niezłe jest też stwierdzenie: ale on grzeczny!
Interesujące jest także wymowne milczenie...
Co to znaczy, że dziecko jest grzeczne? Że siedzi cicho w kącie, że nie dopomina się uwagi rodziców, że zapomina o swoich potrzebach, że spełnia marzenia rodziców, że jest niewidzialne, że zajmuje się sam sobą, że potrafi bawić się w dom z misiem, odgrywającym kolegę...
Potem rośnie taki jeden z drugim i po jakimś czasie okazuje się, że nie walczy o swoje, nie dopomina się uwagi, rezygnuje z założonych celów, nie bawi się z kolegami, nie ma przyjaciół, nie prosi o uwagę, nie dostaje podwyżki, szef go nie szanuje...
Nie chcę, żeby moje dziecko było grzeczne, chcę, żeby miało swój charakter, swój sposób bycia, swoje cele i marzenia. Chcę, żeby rozliczało mnie z obietnic i nie odpuszczało przytulaka lub wspólnej zabawy. Bo po to jestem matką przecież!
Lubię też słowo niegrzeczny. Och, jaki on niegrzeczny - o dziecku, które ma dużo energii. Uch! Niegrzeczne takie! - o dziecku, które się nudzi. Ojojoj, jak by tak w dupę przyłożyć! - o dziecku, które wytrwale dąży do swoich celów. Ach! co to za kreatura! - o dziecku, które nie poszło jeszcze spać.
Dzieci mają powody swoich zachowań, muszą się wybiegać, mieć zajęcie i wyspać. Niegrzeczni są rodzice.
środa, 21 marca 2012
Modelowanie - moje ulubione słowo
- Zobacz kochanie, to są kiełki. Są bardzo smaczne i zdrowe.
- yyy?
- Spróbuj.
- ???
- Zobacz, mama kładzie je na kanapkę i tatuś. Lubimy kiełki.
Dzieciak wsuwa dwie garści kiełków, które przemycane wcześniej, np. w sałatce, skutecznie wypluwał.
Modelowanie zachowań - brzmi bardzo poważnie, a oznacza zwyczajne dawanie przykładu. Jestem jego prawdziwą fanką. To banał, ale jeśli chcesz, by dziecko nie jadło słodyczy - sama nie jedz. Jeśli chcesz, by mówiło ładnym językiem - nie pozwól nikomu z bliskich przeklinać w jego towarzystwie. No i jeśli chcesz, by było "grzeczne" (o tym okropnym słowie innym razem) - to kochaj tatusia i wszystkie babcie. Nie znaczy to, że masz nie mieć własnego zdania, tylko to, że innym należy się szacunek i akceptacja. Więc nawet jeśli teściowa krytykuje Twoje metody wychowawcze - potraktuj ją z miłością i pokazuj swoim dzieciom na własnym przykładzie, jak mają reagować na wszystko, co niekoniecznie jest po ich myśli - począwszy od zbierania zabawek do pudełka po skończonej zabawie, na szanowaniu czarnych, Rosjan, ekologów czy katolików*
*tu wstaw cokolwiek, co drażni Ciebie lub coś, co drażni Twoich znajomych lub rodzinę, a Ciebie drażni, że ich to drażni.
Moje ulubione słowo oznacza niestety, że jedyne nad czym musimy pracować - to nie wychowanie naszych dzieci, ale nasza własna zmiana, nasze własne słabości, nawyki i dziwności.
A więc dziewczyny, książki w dłoń; kursy, szkolenia; obyci znajomi i mądrzy, dobrzy ludzie - to wszystko i wiele innych samoświadomościowych technik pomoże Wam żyć z Waszymi dziećmi w zgodzie, w szczęściu i wielu innych górnolotnych słowach.
Tego życzę nie tylko Wam, ale przede wszystkim sobie!
Zaczynamy od siebie.
- yyy?
- Spróbuj.
- ???
- Zobacz, mama kładzie je na kanapkę i tatuś. Lubimy kiełki.
Dzieciak wsuwa dwie garści kiełków, które przemycane wcześniej, np. w sałatce, skutecznie wypluwał.
Modelowanie zachowań - brzmi bardzo poważnie, a oznacza zwyczajne dawanie przykładu. Jestem jego prawdziwą fanką. To banał, ale jeśli chcesz, by dziecko nie jadło słodyczy - sama nie jedz. Jeśli chcesz, by mówiło ładnym językiem - nie pozwól nikomu z bliskich przeklinać w jego towarzystwie. No i jeśli chcesz, by było "grzeczne" (o tym okropnym słowie innym razem) - to kochaj tatusia i wszystkie babcie. Nie znaczy to, że masz nie mieć własnego zdania, tylko to, że innym należy się szacunek i akceptacja. Więc nawet jeśli teściowa krytykuje Twoje metody wychowawcze - potraktuj ją z miłością i pokazuj swoim dzieciom na własnym przykładzie, jak mają reagować na wszystko, co niekoniecznie jest po ich myśli - począwszy od zbierania zabawek do pudełka po skończonej zabawie, na szanowaniu czarnych, Rosjan, ekologów czy katolików*
*tu wstaw cokolwiek, co drażni Ciebie lub coś, co drażni Twoich znajomych lub rodzinę, a Ciebie drażni, że ich to drażni.
Moje ulubione słowo oznacza niestety, że jedyne nad czym musimy pracować - to nie wychowanie naszych dzieci, ale nasza własna zmiana, nasze własne słabości, nawyki i dziwności.
A więc dziewczyny, książki w dłoń; kursy, szkolenia; obyci znajomi i mądrzy, dobrzy ludzie - to wszystko i wiele innych samoświadomościowych technik pomoże Wam żyć z Waszymi dziećmi w zgodzie, w szczęściu i wielu innych górnolotnych słowach.
Tego życzę nie tylko Wam, ale przede wszystkim sobie!
Zaczynamy od siebie.
sobota, 17 marca 2012
Jak wychować potwora?
Portal www.dzielnicarodzica.pl prowadzi właśnie akcję typowania błędów rodzicielskich. Pomyślałam o dwóch rzeczach:
1. każdy rodzic jest idealny, a błędy popełniają inni. Wszystkie czytane przeze mnie wpisy były krytyką znajomych, rodziny i rodziców z placów zabaw.
Czy to znaczy, że ja też jestem ślepa na swoje błędy? Wydaje mi się, że generalnie jest OK, wiadomo, mogłoby być lepiej, ale znowu bez przesady - jestem świadoma, czytam, sprawdzam, dziecko jest w miarę spokojne, to chyba jestem wystarczająco dobrą matką?
Ale może się mylę? Za 20 parę lat okaże się, że mam dorosłego potwora, który nie potrafi żyć ani ze mną, ani z innymi ludźmi?
To może jednak warto skorzystać z warsztatów, jakie oferuje ten portal?
2. Większość zgłoszeń dotyczy sfery emocji. Co to znaczy? Wygląda na to, że jest gorzej niż myślałam. NIE MAMY INTELIGENCJI EMOCJONALNEJ i co gorsza nie potrafimy w związku z tym wspierać rozwoju tego rodzaju inteligencji u naszych dzieci. Tylko teatr, tenis i angielski. Matematyka. Basen. Rytmika. A jak się uderzy, to mówimy: nie boli cię. Naprawdę nie boli?
Nas też nie powinno boleć. Już nic.
1. każdy rodzic jest idealny, a błędy popełniają inni. Wszystkie czytane przeze mnie wpisy były krytyką znajomych, rodziny i rodziców z placów zabaw.
Czy to znaczy, że ja też jestem ślepa na swoje błędy? Wydaje mi się, że generalnie jest OK, wiadomo, mogłoby być lepiej, ale znowu bez przesady - jestem świadoma, czytam, sprawdzam, dziecko jest w miarę spokojne, to chyba jestem wystarczająco dobrą matką?
Ale może się mylę? Za 20 parę lat okaże się, że mam dorosłego potwora, który nie potrafi żyć ani ze mną, ani z innymi ludźmi?
To może jednak warto skorzystać z warsztatów, jakie oferuje ten portal?
2. Większość zgłoszeń dotyczy sfery emocji. Co to znaczy? Wygląda na to, że jest gorzej niż myślałam. NIE MAMY INTELIGENCJI EMOCJONALNEJ i co gorsza nie potrafimy w związku z tym wspierać rozwoju tego rodzaju inteligencji u naszych dzieci. Tylko teatr, tenis i angielski. Matematyka. Basen. Rytmika. A jak się uderzy, to mówimy: nie boli cię. Naprawdę nie boli?
Nas też nie powinno boleć. Już nic.
poniedziałek, 30 stycznia 2012
kształcimy nasze dzieci na nasze podobieństwo
Gdy się rozwijamy, szukamy inspiracji, nowych dróg, zmiany - korzystają na tym oczywiście nasze dzieci.
Ale to, co otrzymaliśmy najpierw siedzi w nas najgłębiej.
OK., od dziś będę miła i spokojna. Ale czy mogę być miła i spokojna, gdy Mały nie myje zębów?
Od dziś będę więcej czytać. Ale czy na pewno jemu przed snem?
No to teraz już będę się zmieniać.
Tak, zmieniamy się codziennie, czy tego chcemy czy nie. Każdego dnia ustawiamy nasze priorytety na nowo. Każdego dnia - często nieświadomie - wybieramy pasje, inspiracje i podejmujemy decyzję, kim jesteśmy.
Co z tego mają nasze dzieci?
Ale to, co otrzymaliśmy najpierw siedzi w nas najgłębiej.
OK., od dziś będę miła i spokojna. Ale czy mogę być miła i spokojna, gdy Mały nie myje zębów?
Od dziś będę więcej czytać. Ale czy na pewno jemu przed snem?
No to teraz już będę się zmieniać.
Tak, zmieniamy się codziennie, czy tego chcemy czy nie. Każdego dnia ustawiamy nasze priorytety na nowo. Każdego dnia - często nieświadomie - wybieramy pasje, inspiracje i podejmujemy decyzję, kim jesteśmy.
Co z tego mają nasze dzieci?
piątek, 20 stycznia 2012
Być aktywną mamą i dobrą mamą to bardzo trudne.
No bo albo "latasz", załatwiasz swoje sprawy, pracujesz, udzielasz się towarzyszko, albo "siedzisz" z dzieckiem. Trudno jest robić jedno i drugie, prawda?
No i chciałoby się być ideałem, a przecież to jest możliwe tylko "na dziale z bajkami"...
Ech!
No więc targam dzieciaka na zakupy, a tu przyjemna niespodzianka: buty ze mną poogląda, wrzuci mi wszystko do koszyka, uśmiecha się, w kasie grzecznie czeka na naszą kolej - ideał!
Może po prostu wystarczy trochę zaufania?
No bo albo "latasz", załatwiasz swoje sprawy, pracujesz, udzielasz się towarzyszko, albo "siedzisz" z dzieckiem. Trudno jest robić jedno i drugie, prawda?
No i chciałoby się być ideałem, a przecież to jest możliwe tylko "na dziale z bajkami"...
Ech!
No więc targam dzieciaka na zakupy, a tu przyjemna niespodzianka: buty ze mną poogląda, wrzuci mi wszystko do koszyka, uśmiecha się, w kasie grzecznie czeka na naszą kolej - ideał!
Może po prostu wystarczy trochę zaufania?
niedziela, 15 stycznia 2012
Czy marzyłyście kiedyś, żeby wyjechać gdzieś na koniec świata?
Taaak...
Co porzucić, a co wziąć ze sobą?
1. dzieci
2. męża?
3. wspomnienia??
4. zakurzone listy???
Czy wyjeżdża się po to, by zapomnieć? Czy jednak po to, by ocalić od zapomnienia?
Moja wizja wyjazdu jest taka:
- uwalniam się od niepotrzebnych rzeczy, których jest zawsze zbyt dużo. Pakuję wszystko w kartony i wynoszę w odpowiednie miejsca: antykwariat, schronisko dla bezdomnych, dom dziecka, śmietnik,
- nie żegnam się z tymi, z którymi widywałam się rzadziej niż raz na miesiąc - pewnie i tak mi na nich nie zależało,
- nie żegnam się z tymi, którzy tworzyli moje dni - będziemy do siebie pisać i dzwonić,
- pakuję dwie walizki: jedną dla siebie, jedną dla dziecka. Mąż pakuje jedną swoją.
I wyjeżdżamy. Dokąd? Na Antypody. Dziś tu, jutro tam. Szczęście można odnaleźć na Ukrainie, w Chinach, Nowej Zelandii czy Australii.
Ale czy muszę wyjeżdżać, by czuć się szczęśliwą?
Taaak...
Co porzucić, a co wziąć ze sobą?
1. dzieci
2. męża?
3. wspomnienia??
4. zakurzone listy???
Czy wyjeżdża się po to, by zapomnieć? Czy jednak po to, by ocalić od zapomnienia?
Moja wizja wyjazdu jest taka:
- uwalniam się od niepotrzebnych rzeczy, których jest zawsze zbyt dużo. Pakuję wszystko w kartony i wynoszę w odpowiednie miejsca: antykwariat, schronisko dla bezdomnych, dom dziecka, śmietnik,
- nie żegnam się z tymi, z którymi widywałam się rzadziej niż raz na miesiąc - pewnie i tak mi na nich nie zależało,
- nie żegnam się z tymi, którzy tworzyli moje dni - będziemy do siebie pisać i dzwonić,
- pakuję dwie walizki: jedną dla siebie, jedną dla dziecka. Mąż pakuje jedną swoją.
I wyjeżdżamy. Dokąd? Na Antypody. Dziś tu, jutro tam. Szczęście można odnaleźć na Ukrainie, w Chinach, Nowej Zelandii czy Australii.
Ale czy muszę wyjeżdżać, by czuć się szczęśliwą?
Subskrybuj:
Posty (Atom)